Jak walką z cyberzagrożeniem wylewamy dziecko z kąpielą?

Projekt ustawy o KSC rodzi bardzo poważne konsekwencje dla kilkutysięcznej rzeszy podmiotów. Ponadto może spowodować poważne zaburzenie w gospodarce krajowej, poprzez utratę konkurencyjności przez niektóre podmioty i wywołanie antagonizmów ze światowymi partnerami spoza UE i NATO.

Polscy przedsiębiorcy i administracja publiczna stoją przed perspektywą objęcia ich bardzo niekorzystnymi konsekwencjami, jakie wynikają z projektu ustawy o zmianie ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa (ustawa o KSC). Projekt tej ustawy wynika z konieczności wdrożenia przez Polskę do dnia 17 października 2024 r. dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2022/2555 z dnia 14 grudnia 2022 r. w sprawie środków na rzecz wysokiego wspólnego poziomu cyberbezpieczeństwa na terytorium Unii, zmieniającej rozporządzenie (UE) nr 910/2014 i dyrektywę (UE) 2018/1972 oraz uchylającej dyrektywę (UE) 2016/1148 (dyrektywa NIS 2). Niestety najnowszy projekt ustawy o KSC wykracza poza regulacje dyrektywy NIS 2, stanowiąc tym samym tzw. nadregulację. Dotyczyć on ma ponad 38.000 podmiotów z 18 sektorów, w tym takich, które nie są objęte regulacjami dyrektywy NIS 2. Oznacza to, że podmioty te obciążone zostaną daleko idącymi obowiązkami, za niezrealizowanie których groziły im będą gigantyczne, wielomilionowe kary, co finalnie będzie miało skutki dla konsumentów, w postaci wzrostu cen usług.

Polski projektodawca bezwarunkowo identyfikuje jako sektory kluczowe takie sektory, jak np. hurtownie farmaceutyczne, wytwórców produktów leczniczych oraz apteki. Zgodnie natomiast z dyrektywą NIS 2 status podmiotów kluczowych przysługuje tylko tym podmiotom, które prowadzą działalność badawczo-rozwojową w zakresie produktów leczniczych, podmiotom produkującym leki i pozostałe wyroby farmaceutyczne, a także wyroby medyczne, które uznane są za mające krytyczne znaczenie podczas stanu zagrożenia zdrowia publicznego. Polski prawodawca wyeliminował z projektu ustawy o KSC tenże warunek, uznając „z góry” podmioty takie jak apteki, za podmioty kluczowe.

Dodatkowo w projekcie ustawy o KSC do podmiotów kluczowych zalicza się także takie sektory i podsektory jak np: produkcja, wytwarzanie i dystrybucja chemikaliów, żywności; produkcja w tym podsektor produkcji wyrobów medycznych i wyrobów medycznych do diagnostyki in vitro, podsektor produkcji komputerów, wyrobów elektronicznych i optycznych, podsektor produkcji urządzeń elektrycznych, maszyn i urządzeń, gdzie indziej niesklasyfikowaną, produkcji pojazdów samochodowych.

Projekt ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa rozszerza zakres podmiotów kluczowych także o jednostki sektora finansów publicznych, w tym m.in. o jednostki samorządu terytorialnego oraz ich związki, ale również samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej, czy uczelnie publiczne. Należy podkreślić, że zarówno jednostki samorządu terytorialnego, jak i co do zasady instytucje edukacyjne nie są uznane przez dyrektywę NIS 2 za podmioty kluczowe. Te ostatnie kwalifikowane są przez nią za takowe jedynie wówczas, gdy prowadzą działalność badawczą o krytycznym znaczeniu. Polski projektodawca nie wprowadza tego warunku i tym samym każda uczelnia publiczna będzie zobowiązana do realizacji kosztownych wymogów w zakresie cyberbezpieczeństwa. Bezwarunkowe włączenie w projekcie ustawy o KSC takich podmiotów do kategorii podmiotów kluczowych, wbrew wymaganiom dyrektywy NIS 2, może prowadzić do znaczących trudności w ich funkcjonowaniu, nie przyczyniając się jednocześnie do realnego wzrostu bezpieczeństwa cybernetycznego kraju. Jednostki samorządu terytorialnego zobowiązane będą do wyłożenia olbrzymich pieniędzy na zrealizowanie licznych rygorystycznych i sformalizowanych obowiązków, nałożonych przez projekt ustawy o KSC oraz objęte będą ryzykiem gigantycznych, wielomilionowych kar za niezrealizowanie tychże obowiązków, które mogą być nałożone nawet wówczas, gdy doszło do jednorazowego naruszenia.

Znaczące — w stosunku do dyrektywy NIS 2 — rozszerzenie katalogu podmiotów kluczowych i ważnych na 18 sektorów (łącznie ponad 38.000 podmiotów), łączy się z daleko idącymi obowiązkami dla tychże podmiotów. To zatem olbrzymie proceduralne, techniczne i biznesowe (kosztotwórcze) przedsięwzięcie, z którym będą musieli się oni zmierzyć. Nie sposób oszacować kosztów wdrożenia tych przepisów, które w sektorze prywatnym mogą wynosić od kilkudziesięciu, kilkuset tysięcy złotych nawet do ponad miliona, nie mówiąc o wielomilionowych nakładach dla sektora administracji publicznej. Poza kosztami wdrożenia wskazać należy na koszty coroczne, jakie podmioty kluczowe i ważne muszą wykładać w celu spełnienia obowiązków. Ułomności przedstawia tutaj Ocena Skutków Ryzyka, która nie zawiera jakiejkolwiek estymacji w/w kosztów. Za niespełnienie wspomnianych obowiązków przewidziane zostały wielomilionowe kary – do 10.000.000 euro lub 2% przychodów osiągniętych przez podmiot kluczowy z działalności gospodarczej.

Projekt ustawy o KSC przewiduje procedurę uznania dostawcy sprzętu lub oprogramowania dla danego podmiotu kluczowego lub ważnego za dostawcę wysokiego ryzyka (HRV – high risk vendor), która wprowadzona została przez projektodawcę zarówno dla podmiotów kluczowych, jak i ważnych, a zatem we wszystkich 18 sektorach, w tym takich jak: zdrowie, produkcja żywności, transport, poczta, gospodarowanie odpadami. Jest to zdecydowanie nadregulacja w stosunku do dyrektywy NIS 2. Tym samym każda firma lub jednostka samorządu terytorialnego (szerzej – administracja publiczna), które w projekcie ustawy zakwalifikowane są jako podmioty kluczowe lub ważne, stanie przed perspektywą uznania swojego dostawcy (np. sprzętu komputerowego) za dostawcę wysokiego ryzyka. Przesłanki do takiego uznania przez organ (Minister Cyfryzacji) są bardzo nieostre, a konsekwencje daleko idące. Dostawcę wysokiego ryzyka produktów, usług, procesów informacyjno – komunikacyjnych (ICT) wskazuje Minister Cyfryzacji w oparciu o opinię, sporządzoną przez tzw. Kolegium ds. cyberbezpieczeństwa, w którym przewodniczącym jest Prezes Rady Ministrów. Co bardzo istotne, we wspomnianej opinii bierze się pod uwagę nieostre i polityczne kryteria takie, jak chociażby prawdopodobieństwo, z jakim dostawca sprzętu lub oprogramowania znajduje się pod kontrolą państwa spoza terytorium Unii Europejskiej lub NATO, z uwzględnieniem np. struktury własnościowej dostawcy sprzętu lub oprogramowania lub zdolności ingerencji tego państwa w swobodę działalności gospodarczej dostawcy sprzętu lub oprogramowania. Uznanie danego dostawcy za dostawcę wysokiego ryzyka oznacza dla firmy lub administracji publicznej konieczność usunięcia przez nią sprzętu jaki posiada od tego dostawcy. To pociągnie za sobą gigantyczne koszty. Przykładowo uznanie w danej firmie dostawcy podzespołów komputerowych za dostawcę wysokiego ryzyka, z uwagi np. na kraj pochodzenia, będzie nakładało na tą firmę obowiązek pozbycia się tego sprzętu. W konsekwencji, doprowadzi to do osłabienia konkurencyjności polskich przedsiębiorców. Wycofanie z użytkowania dostawcy wysokiego ryzyka (co do zasady w ciągu 7 lat) ma się odbywać na koszt danego podmiotu kluczowego i ważnego, a projektodawca nie przewiduje tutaj jakiejkolwiek rekompensaty, co zresztą przyznane jest wprost w Ocenie Skutków Ryzyka, załączonej do projektu ustawy. Podmiot taki ponosił zatem będzie gigantyczne koszty za nieswoje błędy. A finalnie konsekwencje tego dotkną konsumentów, z uwagi na konieczność podwyższenia kosztów usługi przez dany podmiot. Projekt nie zakłada możliwości poprawy w zakresie zabezpieczeń produktu, usługi przez danego dostawcę uznanego za dostawcę wysokiego ryzyka.

Należy tutaj zwrócić jeszcze uwagę na fakt pominięcia przez projektodawcę tego, w jaki sposób dokonywać recyklingu oprogramowania, sprzętu, którego dany podmiot kluczowy lub ważny będzie musiał się pozbyć.

Reasumując, projekt ustawy o KSC rodzi bardzo poważne konsekwencje dla kilkutysięcznej rzeszy podmiotów objętych tą ustawą. Ponadto może spowodować poważne zaburzenie w gospodarce krajowej, poprzez utratę konkurencyjności przez niektóre podmioty i wywołanie antagonizmów ze światowymi partnerami spoza UE i NATO, z którymi Polska również musi mieć silne więzi gospodarcze.

Autor jest radcą prawnym, członkiem zarządu Ogólnopolskiej Federacji Przedsiębiorców i Pracodawców – Przedsiębiorcy.pl.

Czego przedsiębiorcy i inwestorzy oczekują od samorządowców?

Będzie truizmem stwierdzenie, że przedsiębiorcy oczekują od samorządowców dialogu i poszanowania. Jest to kluczowy aspekt, który przejawia się w licznych rozmowach z biznesem, który nosi się z zamiarem dokonania inwestycji np. w danej gminie. Oczywiście jest też wiele innych oczekiwań, podnoszonych przez dane firmy, ale te najprostsze i najważniejsze zamykają się pod pojęciem dialogu i poszanowania. Nie chcę tutaj w żaden sposób generalizować, gdyż jakaś część włodarzy prowadzi wzorowy dialog z biznesem, ale niestety pozostaje wciąż wiele do zrobienia, a aktywność przedstawicieli samorządu lokalnego w kontakcie z przedsiębiorcami nie może mieć miejsca jedynie w okresie przedwyborczym.

W dzisiejszych czasach należy skończyć z paternalistycznymi metodami zarządzania samorządami. Wójt, burmistrz lub prezydent miasta, który nie będzie otwarty na relację z przedsiębiorcą, skazany jest na porażkę. I nie mam tu na myśli tylko jego osoby, ale całego zarządzanego przez niego urzędu, który musi oferować najwyższą jakość w kontakcie z biznesem. To determinuje potrzebę zatrudnienia osób, których kwalifikacje i cechy osobiste nie zniechęcą przedsiębiorcy – inwestora do prowadzenia rozmów dotyczących zakładania, czy rozwijania biznesu. Oczywiście przedsiębiorca, który obrał sobie daną gminę, jako cel prowadzenia w niej biznesu zainteresowany jest również innymi aspektami. Kluczowe znaczenie ma tutaj jakość usług publicznych, która przekłada się na jakość życia i możliwość samorealizacji nie tylko danego przedsiębiorcy, ale również, a może przede wszystkim ekipy pracowników, którą tenże przedsiębiorca zatrudnia i ich rodzin. Ważne są zatem takie zagadnienia jak: dostępność do szkoły, przedszkola, żłobka, opieki zdrowotnej i jakość zapewnianych tam usług. Zaniedbywane jest cały czas szkolnictwo zawodowe. To podstawowa bolączka dzisiejszych czasów. Położyliśmy nacisk na szkolnictwo wyższe, a to zawodowe zostało całkowicie zepchnięte na margines. Powinniśmy nadać prestiż szkolnictwu zawodowemu. Dzisiaj wójt gminy powinien zabiegać o to, aby z daną szkołą nawiązali kontakt okoliczni przedsiębiorcy, którzy zapewnią uczniom płatne staże i pomogą wejść im na rynek.

Dla niektórych inwestorów, zainteresowanych na przykład założeniem farm fotowoltaicznych, istotne jest pozyskanie informacji technicznych, urbanistycznych, np. takich jak naświetlenie danego terenu. Tutaj ważne jest to, aby wykwalifikowani urzędnicy z pozytywnym nastawieniem przekazywali wiadomości w tym zakresie, a gabinet wójta, czy burmistrza był w pełni otwarty na wizytę potencjalnego inwestora. Potrzeba zatem dokonać swoistej rewolucji i zacząć stosować model „samorząd dla przedsiębiorcy”, a nie przedsiębiorca dla samorządu. Jeżeli samorząd lokalny chce stawić czoła podstawowej bolączce dzisiejszych czasów, jaką jest odpływ mieszkańców do dużych miast, to musi zastosować powyższą zasadę.

Rządzący niestety zbyt często bagatelizują głos biznesu, który jest odpowiedzialny za – tak naprawdę – ich sukces. Dla wielu samorządowców liczy się niestety partykularny sukces. Sukces wyborczy. A przecież – będzie to truizmem – że osiągnięcia przedsiębiorców w prosty sposób przekładają się na naszą gospodarkę, również tą lokalną. I tu niestety ten partykularny interes władzy widać doskonale przed każdymi wyborami, kiedy to rządzący zaczynają nadzwyczajnie aktywnie rozmawiać z przedsiębiorcami, traktując ich niestety jako grupę wyborczą. Biznes jest bardzo czuły na wszelkie umizgi w jego stronę, które kierowane są tylko w krótkim przedwyborczym okienku czasowym Czy możemy to zmienić? Czy możemy osiągnąć stan, w którym chęć budowania dobrych relacji samorządu lokalnego z biznesem trwałby nieustannie? Z biznesem nie tylko tym ogólnopolskim, ale również tym, który realizowany jest w naszych małych ojczyznach: powiatach, gminach, miasteczka, niejednokrotnie wsiach?

Samorząd lokalny musi być otwarty na krytykę i na korzystanie z doświadczeń przedsiębiorców. Wójt, burmistrz, prezydent miasta nie może wychodzić z założenia wszechwiedzącego mędrca, który zna swoją gminę na wylot, bo działa w niej od 20 lat. To tylko jego, subiektywny punkt widzenia. Konieczne jest spojrzenie na tą samą gminę oczami przedsiębiorcy. To właśnie rozumiem przez zaniechanie paternalistycznego modelu zarządzania. Oczywiście inne oczekiwania od wójta, burmistrza ma mały i mikro przedsiębiorca, a inne średnia czy duża firma. Bo inne są ich problemy. W urzędach powinny być powołane stanowiska koordynatorów dla biznesu, takich mikro rzeczników przedsiębiorców, którzy odpowiedzialni będą za kontakt z przedsiębiorcami. Ważne jest stworzenie raportu o potencjale miejscowości, przygotowanie dedykowanych komórek, które zajmą się obsługą przedsiębiorcy – inwestora, dostępność wykwalifikowanych kadr, w tym profesjonalna pomoc prawna, organizowanie szkoleń z zakresu pozyskiwania funduszy unijnych, uczestnictwa w PPP, organizowanie spotkań z przedsiębiorcami. Należy również pamiętać o tym, że inwestor nie oczekuje jedynie budowy infrastruktury, ale również jej właściwego utrzymania i wykorzystania. Chce móc z niej korzystać zgodnie z własnymi oczekiwaniami. Samorządowcy muszą obrać szerszy punkt widzenia. Nie mogą zamykać się na biznes w obawie przed tym, że ktoś posądzi ich o korupcjogenne zamiary. Należy zatem realizować partnerstwo publiczno-prywatne, upowszechniać ideę klasteringu i wchodzenie z biznesem do klastrów, celem dokonywania wspólnych realizacji.

Oczywiście biznes też musi umieć rozmawiać z samorządowcami. Przedsiębiorcy sami w sobie niestety nie reprezentują woli zrzeszania się. W szczególności tendencja ta dotyczy mikro, małych i średnich przedsiębiorców. Według statystyk od 3% do 5% przedsiębiorców wyraża wolę zrzeszania się. Oczekują oni, aby organizacja pracodawców mogła być ich ombudsmanem w relacji z władzą. Niektórzy, a mam tu na myśli tych, którzy mają problemy np. w wyniku niekorzystnych interpretacji podatkowych itp. chciałoby, aby dana organizacja mogła ich nawet reprezentować przed organami wymiaru sprawiedliwości. To w obliczu dzisiejszego porządku prawnego jest niestety niemożliwe. Pozostają formułowane przez organizacje pracodawców apele, wnioski do Rzecznika MŚP.

I mając na uwadze powyższe kwestie, należy poważnie rozważyć powołanie w samorządach tzw. lokalnych organizacji przedsiębiorców tak, aby zacząć rozmawiać nie na poziomie rządu, a samorządu. Samorządu lokalnego, który podobnie jak powszechny samorząd gospodarczy w Niemczech jest przykładem decentralizacji władzy. To przecież przedsiębiorcy, w ramach wspomnianego samorządu gospodarczego, decydują o zagadnieniach, które są im bliskie. Warto zacząć prowadzić dialog z samorządem lokalnym. W samym wianuszku warszawskim funkcjonuje wiele wspaniałych biznesów. Jest to charakterystyczne nie tylko dla Mazowsza. Trzeba zatem zacząć współpracować z samorządami lokalnymi z całej Polski oraz z funkcjonującymi w tych samorządach przedsiębiorcami.

Należy zorganizować, na wzór powszechnego samorządu gospodarczego, lokalne struktury, które będą miały wpływ np. na takie zagadnienia jak szkolnictwo zawodowe, PPP, prezentowanie realnych dla biznesu zagrożeń, jakie mogą powodować dane decyzje wydawane przez przedstawicieli samorządu. Do tego dochodzi dialog również np. w zakresie pozyskiwania nowych funduszy unijnych. Funduszy, które w wyniku poprzednich zaniechań, zostały obecnie puszczone skumulowanym strumieniem, który trzeba dość szybko wykorzystać. Trzeba mieć wiedzę jak to zrobić. Należy zbudować lokalne organizacje przedsiębiorców w całej Polsce i rozmawiać ze wszystkimi przedstawicielami samorządu lokalnego. Może to przemówi w końcu do władzy centralnej, która zacznie nas – przedsiębiorców doceniać i szanować oraz realizować ideę dialogu społecznego. Ale bez entuzjazmu i zaangażowania biznesu to się uda.

Piotr Podgórski, radca prawny, członek zarządu Ogólnopolskiej Federacji Przedsiębiorców i Pracodawców – Przedsiębiorcy.pl

Gdy w szatni nie ma płaszcza

Oddanie na przechowanie odzienia wierzchniego nie oznacza, że zakład odpowiada także za rzeczy w kieszeniach.

Przychodzi mi omówić zagadnienie, z którym coraz częściej stykają się przedsiębiorcy z branży gastronomicznej. Nie wiedzą, jaką ponoszą odpowiedzialność w przypadku kradzieży rzeczy pozostawionych przez klientów w odzieży wierzchniej. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?” – pytał szatniarz z „Misia” Stanisława Barei. Ale to nie tak. Czym innym jest kradzież owego płaszcza, a czym innym utrata rzeczy, pozostawionej w odzieży wierzchniej. Przykład: do lokalu przychodzi zamożny klient. W szatni lub na specjalnym wieszaku zostawia swój płaszcz.

Zjada kolację i po paru godzinach, chcąc uiścić rachunek, idzie po portfel, w którym miał 50 tys. zł, w banknotach po 500 zł. Okazuje się, że portfel zniknął. Konsument pozywa restauratora, twierdząc, że dał mu na przechowanie płaszcz, więc przedsiębiorca odpowiada za jego zwrot w należytym stanie, łącznie z portfelem. Klient uważa, że nie ma znaczenia, iż oddając płaszcz, nie zadeklarował zawartości kwoty pieniężnej w kieszeni. Restaurator zaprzecza, twierdząc, że może odpowiadać jedynie za kradzież płaszcza, którego złodziej nie zawłaszczył, bo zabrał tylko portfel. Kto ma rację?

Przekazanie swego odzienia pracownikowi lokalu to zawarcie umowy przechowania per facta concludentia, w rozumieniu art. 835 k.c. Nie stoi temu na przeszkodzie nawet i to, że przedsiębiorca nie wyodrębnił szatni czy nie zatrudnia szatniarza. Wystarczy, że pomieszczenie na odzież jest funkcjonalnie wyodrębnione. Przedsiębiorca, który stwarza warunki dla odwieszenia przez gości odzieży wierzchniej, godzi się na kontrakt jej przechowania. W tym przypadku musi mieć miejsce realna czynność w postaci oddania rzeczy. Mam na myśli akt fizyczny, polegający na wręczeniu jej lub umieszczeniu na przeznaczonym do tego miejscu.

Chodzi o konkretną rzecz, tu: płaszcz konsumenta. To istotne, by druga strona umowy miała świadomość tego, co otrzymuje na przechowanie i za co i w jakich granicach ponosi odpowiedzialność. Gdy konsument poda, że w płaszczu ma portfel z określoną sumą pieniędzy, restaurator lub jego pracownik może dobrać właściwy sposób przechowania drogocennej rzeczy lub odmówi jej przyjęcia. Należy wykreować sytuację, w której druga strona dostanie szansę podjęcia decyzji, czy przystąpić do umowy.

Nie da się bronić tezy o bezwzględnej odpowiedzialności właściciela za pozostawione przez gościa kosztowności oddane do szatni, gdy fakt ten nie był jakkolwiek komunikowany. Przedsiębiorca odpowiada wyłącznie za pozostawiony przez konsumenta płaszcz. W omawianym przypadku zakres odpowiedzialności właściciela restauracji ogranicza wartość samego płaszcza. Może zdarzyć się klient, który odda do szatni bardzo kosztowne odzienie wierzchnie. O tej odpowiedzialności trzeba pamiętać.

W doktrynie i w judykaturze nie ma wątpliwości co do odpowiedzialności właściciela zakładu za pozostawione przez klienta odzienie wierzchnie – gdy właściciel stwarza jakiekolwiek warunki do jej przechowania. Orzecznictwo zwraca uwagę, że od odpowiedzialności za kradzież płaszcza nie zwalnia nawet ogłoszenie, że zakład nie odpowiada za kradzież odzieży (uchwała SN III CZP 94/77, OSNCP1978/8, poz. 134). Takie oświadczenia mogą zainteresować Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.Nie sposób jednak przyjąć na gruncie przepisów powszechnie obowiązującego prawa, że oddanie odzienia do szatni oznacza pozostawienie na przechowanie innych jeszcze rzeczy, które klient w nich zostawił. To zbyt daleko idące, bo przecież rzeczy te znajdują się poza stanem wiedzy, świadomości właściciela lokalu. Co do omawianej kwestii, należy brać oczywiście pod uwagę specyfikę prowadzonej przez danego przedsiębiorcę działalności. W niniejszym omówieniu akcent położony został na właścicielach lokali gastronomicznych.Warto pamiętać, że zagadnienie odpowiedzialności za utratę lub uszkodzenie rzeczy szczegółowo uregulowane jest w kodeksie cywilnym, w przypadku właścicieli hoteli. W tego rodzaju zakładach na przechowanie kosztowności przewidziane powinny być sejfy. Jednak również i tutaj gość hotelowy powinien zadeklarować, jaką dokładnie kwotę zamierza pozostawić. Przepisy kodeksu cywilnego przewidują tutaj ograniczenie odpowiedzialności właściciela hotelu, ale jest to już temat na osobną publikację.

Zapraszamy do lektury dzisiejszego wydania Rzeczpospolita!

A w nim znajdziecie Państwo artykuł mec. Piotra Podgórskiego nt. zasadności etyki, jakim powinni kierować się dziennikarze.
Głośnym echem odbiła się ostatnia sytuacja, w której dziennikarz przeprowadzał wywiad, nielegitymując się przy tym nazwą stacji, którą reprezentował.

Szerokim echem w środkach masowego przekazu odbiła się sytuacja, w której jeden z dziennikarzy telewizji publicznej przeprowadził wywiad z uczestnikiem marszu 4 czerwca. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby ów dziennikarz przygotowując materiał dziennikarski zadawał pytanie uczestnikom wspomnianego wydarzenia, wskazując na to, jaką reprezentuje stację. Tak jednak nie było. Uwagę widzów programu informacyjnego przedstawiającego wiadomości z kraju, zwrócił fakt braku tzw. kostki na mikrofonie, na której to powinno być zamieszczone logo danej telewizji. Jak na powyższe zdarzenie należy spojrzeć z punktu widzenia przepisów powszechnie obowiązującego prawa?

Dziennikarz, zgodnie z art. 10 ust. 1 prawa prasowego zobowiązany jest do działania zgodnego z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa. Odniesienie w powyższym przepisie do norm etyki zawodowej oznacza włączenie tych norm do systemu prawnego i nadanie im takiego samego znaczenia, jak przepisom powszechnie obowiązującym (np. prawu prasowemu). Należy zatem wskazać, że dziennikarz dopuszczając się naruszenia zasad etyki, popełnia czyn bezprawny. Ma to miejsce nawet wówczas, gdy obowiązek danego zachowania wynika tylko i wyłącznie z norm etycznych.

Źródłem dziennikarskiej etyki zawodowej są przepisy tworzone przez środowisko dziennikarzy. Na stronie internetowej Centrum Informacji TVP możemy znaleźć listę dokumentów, które określają zasady etyczne, którymi powinni kierować się dziennikarze TVP. Są to m.in.: „Kodeks etyki dziennikarskiej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich”, „Deklaracja zasad międzynarodowej federacji dziennikarzy FIJ – Federation Internationale des Journalistes IFJ (International Federation of Journalists)”, czy w końcu „Zasady etyki dziennikarskiej w Telewizji Polskiej S.A. – informacja, publicystyka, reportaż, dokument, edukacja”. Wspomniany Kodeks etyki dziennikarskiej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w tytule III określa obowiązki dziennikarza wobec rozmówców i odbiorców. W pkt. 9 statuuje wyraźny obowiązek poinformowania rozmówców, w jaki sposób zostaną wykorzystane ich wypowiedzi. Z powyższego wynika, że dziennikarz ma obowiązek wyraźnego wskazania nazwy stacji, jaką reprezentuje tak, aby udzielający informacji (wypowiedzi) miał pełną wiedzę, co do tego, gdzie jego wypowiedź i wizerunek zostaną opublikowane. Z kolei Deklaracja zasad międzynarodowej federacji dziennikarzy FIJ w pkt. 4 wskazuje: „Do gromadzenia informacji, zdjęć i dokumentów dziennikarz powinien stosować wyłącznie uczciwe metody”.

W omawianym przypadku, należy również mieć na względzie wspomniany w art. 10 ust. 1 prawa prasowego obowiązek działania dziennikarza zgodnie z zasadami współżycia społecznego. W literaturze prawniczej podnosi się, że powinno być ono oparte na takich wartościach, jak: sprawiedliwość, dobra wiara, życzliwość. Wydaje się zatem, że dziennikarz występujący incognito, nie realizuje tych zasad. Ukrywając swoją przynależność do danej stacji, próbuje niejako podstępem uzyskać jakieś informacje, których dalszych losów nie zna osoba, z którą przeprowadzany jest wywiad. Ta ostatnia, w pełni zaskoczona danym pytaniem, w dobrej wierze i pod wpływem chwili udziela odpowiedzi. Czyni to w stosunku do osoby, która „legitymuje” się wyłącznie mikrofonem, na którym nie widnieje tzw. kostka z nazwą stacji. W takim przypadku, przy braku dodatkowej informacji ze strony dziennikarza o tym, jaką telewizję reprezentuje, udzielający wypowiedzi ma prawo równie dobrze przyjąć założenie, że jego wizerunek i opinia, której udzielił zostaną wykorzystane tylko i wyłącznie na użytek własny osoby przeprowadzającej z nim wywiad. Jest oczywistym, że może on sobie nie życzyć tego, żeby jego wypowiedź i wizerunek zostały opublikowane w danej telewizji i w danym kontekście, który nie koresponduje z jego wolą. Dziennikarz, realizując obowiązek działania zgodnie z zasadami współżycia społecznego musi mieć na względzie podstawowe założenie, które zawiera się w powinności służby społeczeństwu. Nie może zatem mieć miejsca sytuacja odwrotna, w której to udzielający wypowiedzi ma służyć jakimś ukrytym założeniom i intencjom dziennikarza i reprezentowanej przez niego stacji telewizyjnej.

Pamiętajmy również o tym, że osoba udzielająca wypowiedzi, prezentuje również swój wizerunek, który korzysta z ochrony prawnoautorskiej i jest dodatkowo dobrem osobistym. Jeżeli zatem wywiad został przeprowadzony w taki sposób, że udzielająca go osoba nie stanowiła jedynie szczegółu całości zgromadzenia, to wówczas powinna ona udzielić zgody na wykorzystanie swojego wizerunku. Jak wskazuje orzecznictwo sądowe, zezwolenie takie może być co prawda udzielone w formie konkludentnej (dorozumianej), ale osoba jej udzielająca powinna wiedzieć o miejscu, czasie i częstotliwości udostępnienia jej podobizny. Wszystko wskazuje na to, że w omawianej sytuacji takie standardy nie zostały spełnione.

Dobrze byłoby zatem, aby dziennikarze, przy wykonywaniu swojego zawodu pamiętali o tych podstawowych standardach. Misja, jaką pełnią jest ze swojego założenia niezwykle odpowiedzialna. Mają oni w końcu wpływ na postrzeganie przez społeczeństwo rzeczywistości. Cele te można zrealizować wyłącznie będąc lojalnym i otwartym w stosunku do swoich rozmówców. To przecież oni w dużej mierze zapewniają powodzenie danego materiału dziennikarskiego.

Relacja wideo z debaty klimatycznej

Poniżej zamieszczamy relację wideo z debaty klimatycznej, jaka miała miejsce w siedzibie Rzeczpospolitej!
Mec. Piotr Podgórski prezentuje w niej wypowiedź na temat nowych wymogów, które wkrótce stawiane będą przed przedsiębiorcami. Dotyczą one konieczności wykazywania ilości śladu weglowego. Niespełnianie wytycznych w zakresie niskoemisyjności powodowało będzie eliminację polskich przedsiębiorców w polityce zakupowej, stosowanej przez zagranicznych przedsiębiorców i wypadanie z całego łańcucha dostaw

Debata w Rzeczpospolitej nt. zasadności wprowadzenia ramowej ustawy o ochronie klimatu

W dzisiejszym wydaniu Rzeczpospolitej ukazała się relacja z debaty nt. zasadności wprowadzenia ramowej ustawy o ochronie klimatu, w której wziął udział mec. Piotr Podgórski.
Poniżej przedstawiamy fragmenty wypowiedzi Piotra Podgórskiego, który w przedmiotowej dyskusji przedstawił stanowisko przedsiębiorców.
„Konieczność pobudzenia przez rząd aktywności przedsiębiorców w dążeniu do niskoemisyjności. Powinno to się odbywać poprzez wprowadzenie odpowiednich ulg podatkowych na zielone inwestycje, np. w postaci specjalnego odpisu od dochodu. Parametry ulgi powinny być tak określone, aby mogły z niej skorzystać także najmniejsze firmy. Dobrze odebrane przez przedsiębiorców byłyby również preferencyjne warunki finansowania przez instytucje finansowe przedsięwzięć redukujących emisyjność (tzw. zielone finansowanie)”
„polscy przedsiębiorcy przy wysokim poparciu samej idei niskoemisyjności, mają niestety bardzo niską świadomość tego, w jaki sposób należy realizować praktykę dążenia do niej. Dla niektórych z nich wystarczające zdaje się jedynie zamieszczanie niewiele znaczących postulatów wskazujących na promowanie zielonej energii. To nieetyczny marketing środowiskowy w postaci greenwashingu, który należy zwalczać”
Relacja z debaty:
https://www.rp.pl/biznes/art38366591-zielona-transformacja-wymaga-ram-prawnych?fbclid=IwAR1Corgk5QN1eTn5QI9LhaGUKEIOU1Uh6gmMhIQ51KToB9baVa-FautdWsw

Mity wokół powszechnego samorządu gospodarczego

W dzisiejszej Rzeczpospolitej ukazał się artykuł mec. Piotra Podgórskiego, przedstawiający mity wokół powszechnego samorządylu gospodarczego📰
Tekst stanowi polemikę do publikacji dr Henryki Bochniarz
Zachęcamy do lektury!
https://www.rp.pl/opinie-ekonomiczne/art38059861-piotr-podgorski-mity-wokol-samorzadu-gospodarczego?fbclid=IwAR2ZpcrzHI5754yC-EzBvhRDQ1weWRVQ6Tlnlp4WHPyPA_-d23WNrgMO_jQ

Relacja wideo z debaty w Rzeczpospolitej zat.: „Biznes a wojna”.

Poniżej prezentujemy relację wideo z debaty w redakcji Rzeczpospolitej, w której udział wziął mec. Piotr Podgórski.

W trackie debaty dyskutowano o tym, jaki wpływ na prowadzenie działalności gospodarczej ma wojna w Ukrainie? Co powinien zrobić rząd, aby ułatwić prowadzenie biznesu?

Debata w Rzeczpospolitej – Biznes w niespokojnych czasach wojny

Mec. Piotr Podgórski wziął udział w debacie organizowanej przez dziennik Rzeczpospolita!
➡️W trackie debaty dyskutowano o tym, jaki wpływ na prowadzenie działalności gospodarczej ma wojna w Ukrainie? Co powinien zrobić rząd, aby ułatwić prowadzenie biznesu? 🆘
➡️Piotr Podgórski zakreślił istotę i zakres problemów, wywołanych m.in. przerwanymi łańcuchami dostaw oraz deficytem pracowników z Ukrainy. Wskazał na rozwiązania, jakie powinien zaoferować rząd.
➡️W debacie wzięli udział przedstawiciele organizacji pracodawców, biznesu oraz Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców.
Zachęcamy do lektury dzisiejszego wydania Rzeczpospolitej.
Szczegóły poniżej:
https://www.rp.pl/finanse/art36232421-biznes-w-niespokojnych-czasach-wojny

W dzisiejszym wydaniu Rzeczpospolitej mec. Piotr Podgórski komentuje założenia tarczy antyinflacyjnej.

Piotr Podgórski: Tarcza antyinflacyjna. Ostrożnie z tą promocją!

Wątpliwe, aby przedsiębiorcy wprowadzili obniżki w oparciu o rzekome korzyści, jakie przyniesie tarcza antyinflacyjna. Te benefity zostaną pochłonięte przez inne obostrzenia i daniny, którymi obciążony będzie biznes.

Rząd w pierwszej kolejności wprowadził dla dużej części społeczeństwa niekorzystne zmiany podatkowe w ramach Polskiego Ładu, a obecnie przedstawia dla tejże grupy rozwiązanie co najmniej dla niej ambiwalentne. Mam tutaj na myśli przedsiębiorców, którzy de facto napędzają polską gospodarkę i mają realny wpływ na wzrost PKB. Ten ruch rządu został poczyniony bardzo drastycznie, bez żadnego racjonalnego vacatio legis oraz z naruszeniem zasad dialogu społecznego, co wyrażało się m.in. zbagatelizowaniem krytycznych głosów przedstawicieli organizacji pracodawców.

Wcześniej wprowadzono podatek od sprzedaży detalicznej, który przyczynił się m.in. do wzrostu cen paliw i cen towarów, wskutek konieczności uwzględnienia przez sprzedawców tego podatku w cenie. Wspomnieć również należy o wprowadzonych w ostatnim czasie niekorzystnych obciążeniach, takich jak np.: opłata cukrowa od napojów słodzonych czy opłata mocowa. Nowe daniny uderzają przede wszystkim w przedsiębiorców, co powoduje bardzo negatywne skutki ekonomiczne. W jakiś sposób przedsiębiorcy muszą przecież zrekompensować finansowo wprowadzone przez rząd nowe daniny. W efekcie mamy do czynienia ze wzrostem cen. Dziś natomiast, w obliczu galopującej inflacji, pozostaje jedynie dylemat pomiędzy podnoszeniem stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej a takimi narzędziami jak tarcza antyinflacyjna.

Czy jej założenia są w rzeczywistości korzystne? Na pierwszy rzut oka zapewne tak. Beneficjentem tarczy antyinflacyjnej są jednak w głównej mierze osoby o najniższych zarobkach. Przedsiębiorcy nie mogą bazować na tego rodzaju rozwiązaniu, które ograniczone jest czasowo. Biznes wymaga budżetowania z o wiele szerszym marginesem czasowym. Należy wziąć również pod uwagę szalejące koszty wytwarzania. Nie mówiąc już o negatywnych efektach Polskiego Ładu, który przyczyni się m.in. do wzrostu kosztów administracyjnych przedsiębiorców oraz wynagrodzeń dla pracowników.

To wszystko spowoduje konieczność wzrostu z początkiem roku cen towarów i usług i wątpliwe jest to, aby któryś z przedsiębiorców wprowadzał jakąś obniżkę w oparciu o rzekome korzyści, jakie przyniesie mu tarcza antyinflacyjna. Te benefity zostaną bowiem pochłonięte przez inne obostrzenia i daniny, którymi obciążony będzie biznes.

Z mojego punktu widzenia rozwiązanie jest proste – najbardziej efektywną tarczą antyinflacyjną byłoby zawieszenie wprowadzenia Polskiego Ładu na co najmniej rok, aby w tym okresie „schłodzeniu” uległa inflacja, a przedsiębiorcy mogli się przygotować do nowej rzeczywistości.

Piotr Podgórski, członek zarządu organizacji pracodawców Przedsiębiorcy.pl